Abgar
V Ukkama bar Ma'nu (Czarny), władca królestwa Osroene
ze stolicą w Edessie. Panował w latach 4 p.n.e. - 7 n.e. oraz
13 n.e. - 50 n.e. Za czasów Abgara IX (II/III w.), pierwszego
chrześcijańskiego władcy Edessy, powstała legenda o korespondencji między
Abgarem V a Jezusem Chrystusem. W Historii Kościoła Euzebiusz z Cezarei pisze,
że w nieznanych nam archiwach syryjskich w Edessie czytał przechowywany list
Abgara V skierowany do Jezusa Chrystusa (Historia kościelna I 13). Według św.
Euzebiusza apostoł Tomasz wysłał do Edessy jednego z 72 pierwszych po apostołach
uczniów Chrystusa, Tadeusza - pierwszy z apostołów Syrii rzeczywiście nosił imię
Taddajos lub Addajos. Tadeusz miał uzdrowić Abgara V i nawrócić Syryjczyków.
Z historią korespondencji między Abgarem V a Chrystusem jest związany syryjski
tekst z przełomu IV i V w.: Nauka Addaja. Wedle tego źródła Ananiasz, wysłannik
Abgara V do Jezusa, wrócił do Osroene z wizerunkiem Chrystusa. Począwszy od VI
w. w legendzie o korespondencji Abgara z Chrystusem powszechnie pojawia się
wątek wizerunku Zbawiciela. Wedle późniejszych wersji legendy, wizerunek ten był
płótnem (ręcznikiem), na którym oblicze Jezusa odbiło się w cudowny sposób.
Podobiznę powstałą w ten sposób nazywano "ikoną ikon", wizerunkiem Zbawiciela
nie ręką uczynionym - acheiropoietos, Mandylion. Od VI w. w Edessie poświadczona
jest obecność owego świętego przedmiotu.
W średniowieczu historia kontaktów Abgara z Chrystusem stała się słynna dzięki
X-wiecznemu tekstowi cesarza Konstantyna Porfirogenety pt. Opowieść o wizerunku
z Edessy. Tekst ten został spisany z okazji translacji (przeniesienia)
mandylionu z Edessy do Konstantynopola w sierpniu 944 r. Dzięki umieszczeniu
"Opowieści" w zbiorze tekstów czytanych podczas liturgii Kościoła wschodniego
(tzw. synaksarion konstantynopolitański), tekst rozpropagowany został wszędzie,
gdzie ową liturgię sprawowano, a więc głównie w Bizancjum oraz na obszarach
Słowiańszczyzny wchodniej i południowej. Niezależnie od "Opowieści", historia
Abgara była w rozmaitych wersjach powtarzana w licznych źródłach pisanych, m.in.
w Złotej Legendzie Jakuba de Voragine - Złota Legenda.
Autentyczność korespondencji między Abgarem V a Chrystusem podważyli św.
Hieronim (Comm. in Ezech. ad 44, 29-30) i św. Augustyn (Contra Faustum manich.
28,4; De consensu Evang. 1, 7, 11). Pod ich wpływem Dekretem Gelazego z VI w.
tekst został uznany za apokryficzny.
Cesarz Roman Lekapen przyjmuje mandylion w Konstantynopolu.
Miniatura z tzw. Madryckiego rękopisu 'Kroniki Skylitzesa'
Opowieść o wizerunku z Edessy – tekst
w języku greckim, dotyczący powstania mandylionu i jego przeniesienia z Edessy
do Konstantynopola w 944 roku. Właściwy tytuł: Konstantyna [Porfirogenety] z
łaski Chrystusa cesarza rzymskiego opowieść o wizerunku z Edessy. Oparte na
różnych relacjach historycznych opowiadanie o świętym obrazie Chrystusa, Boga
naszego, niesporządzonym ręką i wysłanym do Abgara oraz o tym, jak go
przeniesiono z Edessy do tej zażywającej szczególnej pomyślności królowej wśród
miast – Konstantynopola.
Przeniesienie to miało miejsce 15 sierpnia 944 r., zaś święto
przypada na 16 sierpnia i jest obchodzone do dziś w Kościele obrządku
wschodniego.
Oto przekład 'Opowieści...' przełożony
z języka greckiego przez
Jana
Radożyckiego:
KONSTANTYN PORFIROGENETA Z ŁASKI CHRYSTUSA CESARZ RZYMSKI
'Opowieść o wizerunku z Edessy'
Oparta na różnych relacjach historycznych opowiadanie o świętym obrazie
Chrystusa, Boga naszego, nie sporządzonym ręką i wysłanym
do Abgara oraz o tym, jak go przeniesiono z Edessy do tego zażywającego
szczególnej pomyślności miasta nad miastami, Konstantynopola.
l. Współwiekuisty z Ojcem Bóg-Słowo nie tylko sam w sobie był poza wszelkim
pojęciem ludzkim, lecz także Jego dzieła niemal w większości, jeśli nie
wszystkie w ogóle, okryte są takim samym mrokiem niezrozumiałości. I nie tylko
to, co jako Stwórca wszechrzeczy powołał do istnienia, lecz i to, czego dokonał
ową pierwotną i jedyną mocą swej Boskości, kiedy przebywał wśród nas przyjąwszy
według planu Bożego naszą ludzką naturę. Przeto każdy, kto świadom jest swojej
ograniczoności i zdaje sobie sprawę, że nie jest w stanie
ogarnąć rozumem rzeczy, które przekraczają jego zdolność pojmowania, w żadnym
razie nie powinien być zbytnio zadufanym w sobie ani nie
zapuszczać się niemądrze w nieznane obszary, twierdząc, że wie wszystko czy też
że nic nie przekracza jego możliwości poznania.
Otóż tak samo rzecz się ma z odbiciem postaci Boga-Człowieka, dokonanym bez
środków malarskich cudowną wolą jego Sprawcy i utrwalonym na płótnie. W owym
czasie wysłano je do Abgara w celu uzdrowienia go, a teraz przeniesiono z Edessy,
niewątpliwie za zrządzeniem Bożym, do tego miasta nad miastami dla zapewnienia
mu bezpieczeństwa i ochrony, aby niczego, co dobre, nie
brakło grodowi, który ze wszech miar ma prawo przewodzić wszystkim innym.
Myślę, że mający poszanowanie dla religii i poczucie
rzetelności słuchacz i obserwator powinien dokładnie i szczegółowo zapoznać
się z tą historią i starać się osiągnąć prawdziwą
znajomość faktów z dalekiej przeszłości. Jednakże, jeśli chodzi o to, jak to
się stało, że z wilgotnej wydzieliny, bez zastosowania farb i sztuki
malarskiej odtworzony został kształt twarzy na lnianym
płótnie i że to, co przecież jest ze zniszczalnej materii, z upływem czasu
nie uległo rozkładowi, a także, co się tyczy innych spraw, które, jeśli
patrzeć na te rzeczy ze stanowiska przyrodniczego, zwykło się poddawać poważnemu
badaniu — trzeba to pozostawić niezgłębionej mądrości Bożej w pełnej
świadomości faktu, że jeśli ktoś usiłuje wszystko dokładnie pojąć rozumem,
pogrąży się w zupełnej niewiedzy i popadłszy w otchłań niezrozumiałości
narazi się na ryzyko w sprawach najważniejszych, ponosząc
szkody w rzeczach wielkich, gdyż nie chce, aby wydało się, że czyni jakieś
ustępstwo w sprawach małych.
Tedy wszyscy, którzy do tej sprawy podchodzicie ze szczerą wiarą i żywym
zainteresowaniem, posłuchajcie, proszę, a opowiem wam o tym, co zdołałem
dokładnie ustalić po należytym i szczegółowym badaniu i usilnym dążeniu
do poznania prawdy, czerpiąc wiadomości zarówno z danych historyków, jak i
ustnych relacji ludzi, którzy stamtąd (z Syrii) do nas przybyli i opowiadali o
sprawach utrzymywanych w tajemnicy i zachowanych przez nich w pamięci.
3. Zasięgnąwszy więc bliższych informacji i przekonawszy się, że to nikt inny
tylko Pan nasz te cuda czyni, doniósł o tym po powrocie Abgarowi i szeroko
opowiadał dookoła o wszystkim, co widział i słyszał. Stąd też, ponieważ ubocznie
oddał Abgarowi większą przysługę niż spełnieniem poruczonego mu zadania,
okazując się zwiastunem pomyślnych dla niego wiadomości, spotkał się z
odpowiednim przyjęciem i uznany został za jednego z najbardziej oddanych mu
sług. Że zaś choroba zawsze każe traktować zapowiedzianą możliwość uleczenia jak
wielką zdobycz, a pod wpływem opowiadania i nadziei wyzdrowienia człowiek
jeszcze bardziej się podnieca, gotów jest natychmiast przystąpić do poszukiwania
tego, o czym mu doniesiono. Tak też i Abgar postanowił pisemnie zaprosić do
siebie człowieka, o którym mówiono, że potrafi uleczyć takie choroby, i
bezzwłocznie napisał do Pana list, o którym wieść szeroko się rozeszła, a który
brzmiał następująco:
4. 'Toparcha Edessy, Abgar, pozdrawia Zbawiciela Jezusa,
który objawił się w mieście Jerozolimie jako dobry lekarz. Doszła do mnie
wiadomość o Twoich czynach i dokonanych przez Ciebie uzdrowieniach, bez użycia
lekarstw i ziół. Jak bowiem głosi wieść, przywracasz ślepym wzrok, chromym
zdolność chodzenia, oczyszczasz trędowatych, wypędzasz nieczyste duchy i demony,
uzdrawiasz cierpiących na przewlekłe choroby i wskrzeszasz umarłych. Skoro
dowiedziałem się tego wszystkiego o Tobie, pomyślałem, że są tylko dwa sposoby
wytłumaczenia tego faktu: albo Ty jesteś Bogiem i dokonujesz tych czynów
zstąpiwszy z nieba, albo spełniasz je, bo jesteś Synem Boga. Dlatego też
napisałem do Ciebie, prosząc, abyś zechciał podjąć trud odwiedzenia mnie i
uzdrowienia z choroby, na którą cierpię. Albowiem doszły mnie także słuchy, że
Żydzi szemrzą przeciwko Tobie i chcą Ci wyrządzić krzywdę. Miasto moje jest
wprawdzie niewielkie, lecz wspaniałe, i wystarczy dla nas obu, aby żyć w nim w
pokoju'.
5. Skoro zaś Ananiasz dał tak wyraźne dowody życzliwości względem swego pana,
znał dobrze drogę i obeznany był ze sztuką malarską, więc Abgar jemu powierzył
zadanie doręczenia tego listu Jezusowi, przykazując — w razie gdyby
nie udało się nakłonić Jezusa za pomocą listu do
przybycia do niego — dokładnie narysować podobiznę Jego postaci i dostarczyć mu
ją, aby mógł niejako na podstawie cienia, wzrokowo, a nie tylko ze słyszenia
nabrać wyobrażenia, jak wygląda Ten, który dokonuje tych niezwykłych czynów.
Po przybyciu do Judei wysłaniec zastał Pana przemawiającego pod gołym niebem do
ludu, który ściągnął z różnych stron, i czyniącego
zdumiewające cuda. Nie mogąc zaś zbliżyć się do Jezusa z powodu tłumu ludzi,
którzy przybyli w różnych potrzebach, Ananiasz wszedł na pewną, niewiele nad
ziemią sterczącą skałę i usiadł na niej, niedaleko od
miejsca, gdzie Jezus przemawiał. Jak tylko Zbawiciel dał się odróżnić od tłumu —
bowiem rzucał się w oczy pośród wiotkiej gromady — od razu utkwił weń wzrok,
przyłożył rękę do kawałka papieru i począł rysować podobiznę Tego,
którego miał przed oczyma.
6. Jezus zaś poznał to w duchu swoim i przyzwawszy
Tomasza rzekł doń: 'Pójdź na tamto miejsce i przyprowadź
do mnie człowieka, który siedzi na skale i rysuje moją postać, i zabierz z sobą
także list, z którym On przybył ze swego kraju, aby mógł spełnić polecenie tego,
który go wysłał'. Zatem Tomasz odszedł i poznał Ananiasza
po tym, co jak słyszał, miał on czynić i przyprowadził go do Jezusa.
Zanim Chrystus odebrał od niego list, powiedział mu, jaka jest przyczyna
przybycia do Niego oraz treść listu. Następnie wziąwszy go przeczytał i udzielił
innym listem odpowiedzi o takiej treści:
7. 'Błogosławiony jesteś, Abgarze, żeś uwierzył we mnie,
chociaż mnie nie widziałeś. Napisano bowiem o mnie, że ci, którzy mnie widzieli,
nie uwierzyli we mnie, aby ci co mnie nie widzieli, mogli uwierzyć i żyć. A co
się tyczy sprawy mojego przybycia do ciebie, o której napisałeś, to muszę
wypełnić wszystko, dla dokonania czego zostałem tu posłany, i po spełnieniu tego
powrócić do Ojca, który mnie posłał. A gdy tylko do Niego powrócę, poślę do
ciebie jednego z moich uczniów, który uleczy twoją
chorobę oraz ciebie i twój dom obdarzy życiem wiecznym i
pokojem, a miastu twojemu zapewni bezpieczeństwo, aby żaden wróg nim nie
zawładnął'.
8. Przeto Chrystus wręczył ten list Ananiaszowi, lecz wiedząc, że jemu na sercu
leży i niepokój sprawia spełnienie drugiego polecenia swego pana, mianowicie
dostarczenia Abgarowi podobizny Jego postaci, Zbawiciel obmył twarz wodą,
następnie wytarł z niej wilgoć podanym Mu ręcznikiem i Boskim niepojętym
sposobem sprawił, że odbił się na nim Jego wizerunek. Wręczywszy go
Ananiaszowi, polecił oddać go Abgarowi na pocieszenie w jego tęsknocie i
chorobie. Ananiasz powracając z tymi rzeczami przybył do
miasta Hierapolis (w języku Saracenów nazywa się ono Memmich, a u Syryjczyków
Mabuk), zamieszkał poza nim w miejscu, gdzie znajdował się niedawno przygotowany
stos dachówek i ukrył tam ten święty kawałek płótna. A około północy ukazał się
wielki ogień, rozprzestrzenił tak szeroko, że w mieście wydawało się, iż
wszystko dookoła stoi w płomieniach. Zdjęci strachem o
siebie samych mieszkańcy opuszczali miasto i zajęli się zbadaniem miejsca
pożaru, który widzieli. Znaleźli tam Ananiasza i wzięli go pod straż jako
sprawcę tego zuchwałego czynu. Zaczęto wyjaśniać sprawę i dociekać, kim on jest
i skąd przybył.
9. Tymczasem Ananiasz, którego niezwykłość tego oskarżenia wprawiła w
zakłopotanie, wyjaśnił, skąd pochodzi, z jakiego miejsca
przybywa i co niesie, oraz wyjawił, że złożył swój tobołek między dachówkami,
skąd zdawał się buchać płomień. Pragnąc od razu przekonać się o prawdziwości
tych słów mieszkańcy miasta przebadali to miejsce i nie
tylko znaleźli to, co ukrył Ananiasz, lecz jeszcze na jednej z sąsiednich
dachówek drugie odbicie świętej podobizny, które — rzecz zdumiewająca i
przechodząca pojęcie ludzkie — zostało przeniesione z nie malowanego
wizerunku na płótnie. Patrzący na to, ogarnięci zdumieniem i lękiem zarazem
wobec takiego zjawiska, jak również faktu, że nigdzie nie znaleziono palącego
się ognia, a płomień zdawał się emanować z jaśniejącego oblicza [Jezusa],
zatrzymali u siebie dachówkę, na której odciśnięty został wizerunek Boski, jak
święty klejnot i skarb najcenniejszy, dopatrując się w tym, co widzieli,
działania mocy Bożej. Pierwotny egzemplarz, jak również tego, który go
przyniósł, bojąc się zatrzymać u siebie odesłali do Abgara. I po dziś dzień
obraz odbity na dachówce znajduje się nie naruszony i czcią otoczony u
mieszkańców tego miasteczka — ta nie malowana kopia nie malowanego wizerunku,
nie sporządzony ręką obraz z nie sporządzonego ręką egzemplarza. Ananiasz
zaś dokończywszy zamierzonej podróży opowiedział swemu panu o wszystkim, co się
wydarzyło w czasie drogi, i oddał zbawcze przedmioty, które przyniósł.
10. Takie jest powszechnie znane opowiadanie o tym nie malowanym wizerunku
naszego Zbawiciela na płótnie. Ale na ten temat krąży jeszcze inna opowieść,
która ani nie jest niewiarygodna, ani pozbawiona rzetelnych świadków. Podam ją
także, aby ktoś nie podejrzewał, że to pierwsze opowiadanie zawdzięcza swoją
wiarygodność nieznajomości jego drugiej wersji. Nie ma w tym nic dziwnego, że
wskutek upływu czasu przenikają do historii rzeczy fałszywe. Jednakowoż w
głównym punkcie wszyscy się zgadzają, mianowicie że oblicze Pana zastało w
przedziwny sposób odbite na płótnie. Zachodzi wprawdzie różnica co do
okoliczności, to jest czasu, ale czy rzecz miała miejsce wcześniej, czy
później, w niczym to nie umniejsza prawdy. Ta druga wersja opowiadania
przedstawia się następująco:
Druga opowieść o Mandylionie
11. Powiadają, że kiedy Chrystus miał iść na dobrowolną śmierć, okazywał, jak
zauważono, ludzką słabość, był pełen trwogi i modlił się. Jak wspomina
ewangelista, pot ściekał z Niego jak krople krwi. Wtedy miał wziąć od jednego z
uczniów ten kawałek płótna, który dziś widzimy, i wytrzeć nim krople potu. I od
razu odbił się ciągle jeszcze widoczny obraz Jego
Boskiego oblicza. Jezus oddał płótno Tomaszowi i polecił przez Tadeusza posłać
je, po swoim wniebowstąpieniu, Abgarowi, spełniając w ten sposób dane w liście
przyrzeczenie. Gdy więc Pan nasz Jezus Chrystus wstąpił do nieba, Tomasz
przekazał nie malowany ludzką ręką obraz oblicza Pańskiego Tadeuszowi i
kazał go wysłać Abgarowi.
12. Skoro Tadeusz przybył do Edessy, najpierw zatrzymał się u jednego z
tamtejszych żydów. Nazywał się on Tobiasz. Zanim doszło do rozmowy z Abgarem,
uczeń Chrystusa pragnął dać mu się poznać przez swoje czyny, uzdrawiając chorych
w mieście samym wezwaniem imienia Chrystusa. Toteż gdy szeroko rozeszła się
sława Chrystusa — jak zwykle dzieje się w takich wypadkach, gdyż niezwykłe
zdarzenia znajdują wielu głosicieli, którzy je rozpowszechniają — wieść o
przybyciu Jego apostoła dotarła także do Abgara za pośrednictwem jednego z
wpływowych u niego mężów, imieniem Abdu. Emir od razu domyślił się (ciągle
bowiem żywił taką nadzieję), że to jest właśnie ten, którego Jezus w swoim
liście przyrzekł mu przysłać. Dowiedziawszy się od Abdu nieco więcej o Tadeuszu,
kazał go przyprowadzać. Zatem mąż ten poszedł i powiedział o tym apostołowi,
który oświadczył, że wysłany został mocą Pana, i nazajutrz udał się do Abgara.
Gdy już miał stanąć przed jego obliczem, umieścił ową podobiznę na swoim czole i
tak podążał do Abgara. Ten zaś patrząc na nadchodzącego z oddali miał wrażenie,
że widzi bijące z jego twarzy światło tak oślepiające, że żadne oko nie mogło go
znieść, a wydawał je obraz, który Tadeusz miał na sobie. Zdumiony tą trudną do
zniesienia siłą jasności, jakby zapominając o trapiących go dolegliwościach i
długotrwałym paraliżu członków, od razu powstał z łoża i wprost zmuszony był
biec. Każąc sparaliżowanym członkom iść na spotkanie, doznał takiego samego
uczucia, choć w inny sposób, jak ci, którzy na górze Tabor zobaczyli jaśniejące
oblicze.
13. Przeto wziąwszy od apostoła tę podobiznę przykładał ją z czcią do głowy i do
warg, nie pozbawiając także innych części ciała takiego z nią kontaktu, i od
razu poczuł, ze wszystkie członki w cudowny sposób odzyskują siły i doznają
zmiany na lepsze. Ciało oczyszczało się z trądu, który
znikał, i tylko na czole jeszcze pozostał po nim jakiś
mały ślad. Dowiedziawszy się dokładniej z ust apostoła o nauce prawdy i
niezwykłych cudach dokonywanych przez Chrystusa, Jego Boskiej męce, złożeniu w
grobie, zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu, uwierzył,
że Chrystus jest prawdziwym Bogiem, i zaczął wypytywać o
odbitą na płótnie Jego podobiznę. Kiedy przyjrzał się jej bliżej, zauważył,
że nie zawiera ona śladu ziemskich kolorów, i zdumiewał się nad jej mocą,
która sprawiła, że w cudowny sposób powstał z łoża i cieszył się dobrym
zdrowiem. Wtedy Tadeusz opowiedział mu o chwili trwogi [u Jezusa], podobiźnie
powstałej z Jego potu bez użycia kolorów, o swoim przybyciu z rozkazu
Pana i wszystkich innych wydarzeniach, o których była mowa w poprzedniej części
naszej historii.
14. Kiedy więc po włożeniu nań rąk przez Tadeusza w imię Jezusa Chrystusa bóle
zaczęły ustępować, rozluźnione członki niejako sprężać się, zniekształcenie
zanikać i wszystko wracać do zdrowia, Abgar wprost nie posiadał się ze zdumienia
i rzekł: ,'Zaiste, jesteś prawdziwym uczniem Syna Bożego
Jezusa, który uzdrawiał nie używając żadnych lekarstw ni
ziół. Mnie także ogarnęła tak wielka do Niego miłość i wiara, że gdybym nie
lękał się przemożnej potęgi Rzymian, którzy nie pozwalają podwładnym swoim
wzajemnie przeciw sobie oręż podnosić, chyba przedsięwziąłbym zbrojną wyprawę na
tych, którzy Pana ukrzyżowali, i podbił pod swoją władzę. Lecz skoro teraz
dowiedziałem się, że On poszedł na mękę dobrowolnie, i przekonałem się, że bez
Jego woli nigdy by źli ludzie nad Nim nie zatriumfowali, nie podejmuję żadnych
dalszych kroków. Proszę tylko o łaskę, abym został uznany godnym chrztu Bożego,
mógł wejść wraz z całym domem do tej wspólnoty i oddać się Chrystusowi Panu'.
Zatem apostoł po dokonaniu wpierw wielu cudów i uzdrowieniu wszystkich z chorób,
na które cierpieli — wśród nich i tego, który pierwszy przyniósł toparsze
wiadomości po nim, uwalniając go od cierpień podagrycznych — doprowadził Abgara
do chrzcielnicy. Po spełnieniu w związku z tym przepisanych obrzędów ochrzcił go
wraz z żoną, dziećmi i wszystkimi jego domownikami. I z tej Boskiej wody
oczyszczającej Abgar wyszedł zupełnie czysty i zdrowy i nawet mała pozostałość
po trądzie na jego czole zupełnie znikła.
15. Dlatego to toparcha, otaczając tę podobiznę postaci Pana głęboką czcią i
poszanowaniem, dodał do innych oznak szacunku jeszcze i taki. Otóż starodawni
mieszkańcy i osiedleńcy Edessy postawili przed publiczną bramą miasta posąg
jednego z ważniejszych bogów greckich, któremu każdy, kto chciał wejść do tego
grodu, obowiązany był pokłonić się i uczcić go pewnymi zwyczajowymi modlitwami.
Dopiero wtedy wolno mu było poruszać się po drogach i ulicach Edessy. Abgar
wówczas obalił ów posąg i oddał na zniszczenie, a na miejscu, na którym był
postawiony, umieścił tę nie sporządzoną ręką podobiznę Pana naszego, Jezusa
Chrystusa, przymocował ją do deski i upiększył dziś jeszcze widocznym
złotem, w którym kazał wyryć następujące słowa: 'Chryste
Boże, ten, który w Tobie pokłada nadzieję, nigdy się nie zawiedzie'.
Zarządził także, aby każdy, kto by zamierzał przejść przez tę bramę, oddał
odpowiednią cześć, należny pokłon i szacunek — godnemu najwyższego podziwu,
cudownemu obrazowi Chrystusa, zamiast tamtemu dawnemu posągowi bez wartości i
pożytku, i dopiero wtedy wchodził do miasta Edessy. I tak to niejako pomnik
pobożności i wotum tego męża zachowywano, dopóki żył sam Abgar i jego syn, który
przejął w dziedzictwie zarówno królestwo ojca, jak i jego pobożność. Natomiast
ich syn i wnuk, który został następcą w królestwie ojca i dziada, nie przejął po
nich tych nabożnych uczuć, lecz, by tak rzec, wzgardził nimi i powrócił do
demonów i bałwanów. Pragnąc niejako oddać sprawiedliwość demonom postanowił —
tak jak dziad jego skazał na zagładę posąg bałwana — taki sam wydać wyrok na
obraz Pana. Jednakże zdradliwy zamysł tego męża nie doszedł do skutku. Albowiem
biskup tej okolicy przewidział to i okazał w tym względzie przezorność, jak na
to pozwalały okoliczności. Ponieważ miejsce, w którym znajdował się obraz, miało
kształt półkolistego cylindra, zapalił przed nim lampę i postawił obok dachówkę.
Następnie dojście z zewnątrz odciął masą białego wapna i palonej cegły,
doprowadzając mur do jednakowego poziomu. I dzięki temu, że ten znienawidzony
obraz był niewidoczny, ów bezbożnik poniechał swego
zamiaru. Dachówkę zaś kapłan postanowił umieścić przed obrazem dla tej — jak
sądzę — przyczyny, żeby zapobiec możliwości psucia się z powodu pleśnienia
budowli i wilgoci, ciągnącej z zaprawy murarskiej w schowku obrazu, i
powiększeniu szkody powstającej z upływem czasu.
16. Potem upłynęło wiele czasu i zarówno sprawa ustawienia tego Świętego obrazu,
jak i jego ukrycia wyszła już z pamięci ludzi. Kiedy więc w swoim czasie
król Persów Chosroes łupiąc miasta Azji dotarł również do
Edessy i rozbiwszy przed nią obóz obwarowany palisadą podciągnął wszelkiego
rodzaju machiny, przygotował wszelki sprzęt potrzebny do zdobycia miasta i
pobudował, jakie tylko było można, wyrzutnie do miotania pocisków, kruszenia
muru i wyłamywania bram, stojąc w obliczu tak wielkiego niebezpieczeństwa
Edesseńczycy rozważali między sobą wszystkie możliwe sposoby przygotowania się
do obrony, ale wysłali także poselstwo do wodzów
rzymskich z prośbą o pomoc. Jednakże Halio, ówczesny dowódca wojsk rzymskich,
sam miał niemałe kłopoty z nieprzyjaciółmi i nie był w stanie przyjść
mieszkańcom Edessy w sukurs. Dodawał im jednak otuchy w swym piśmie,
przypominając list od Pana i nieomylne zapewnienie, dzięki któremu utrzymuje się
wieść i przekonanie, że miasto to jest pod szczególną opieką i nie do zdobycia.
Tymczasem Persowie nie tylko przypuszczali otwarte ataki, lecz obmyślali również
potajemne zasadzki. I tak zaczęli z daleka czynić podkop, aby podstępnie dostać
się podziemnym tunelem w obręb miasta. Gdy już znaleźli się, niby nurkowie, pod
ziemią, po wewnętrznej stronie muru, zdradzili swoją obecność z takiej oto
przyczyny. [W tej części miasta] mieszkał kowal. Miał w domu swoim zawieszone
spiżowe narzędzia, które wydawały dźwięk, gdy Persowie kuli w ziemi i wynosili
ukopaną glinę. Przeto mieszkańcy miasta nie wiedząc, co począć, i znajdując się
w krańcowej desperacji, zwrócili się do Boga, błagając Go ze ściśniętym sercem i
ze łzami w oczach. I oto w nocy ukazała się biskupowi
(był nim Eulaliusz) jakaś postać niewieścia w ozdobnej szacie, pełna
dostojeństwa i wynioślejsza niż to bywa u ludzi, i poleciła mu zabrać nie
sporządzony ręką obraz Chrystusa i zanosić przy nim modły, aby Pan w pełni
okazał swoją moc cudowną. Biskup zaś odrzekł, że zgoła nic o tym nie wie i nie
ma żadnego pojęcia, czy w ogóle obraz taki znajduje się czy to u nich, czy u
kogo innego. Wtedy to zjawa w postaci niewieściej oświadczyła mu, że taki obraz
został ukryty powyżej bramy miasta w taki a taki sposób.
17. Biskup, przekonany tak wyraźnym widzeniem, skoro świt poszedł modląc się na
to miejsce i po przeszukaniu go znalazł ów święty obraz nie naruszony i lampę,
która mimo upływu tylu lat nie wygasła, a na dachówce postawionej przed nią dla
ochrony odbitą inną podobiznę obrazu, która szczególnym trafem zachowała się po
dziś dzień w Edessie. Wziąwszy zatem w ręce święty wizerunek Boga-Człowieka,
Chrystusa, z tym większą ufnością udał się na to miejsce, w którym brzęk
narzędzi spiżowych zdradzał podkopujących się Persów. Ze swej strony obywatele
miasta także zaczęli kopać od wewnątrz i gdy obie strony zbliżyły się do siebie,
pokropili oliwą z tej lampy ogień, który tamci przygotowali przeciw swoim
nieprzyjaciołom, i skierowawszy go na Persów znajdujących się w tunelu,
wszystkich wygubili. Z kolei po uwolnieniu się z tej zasadzki, przypuścili
podobny atak na machiny umieszczone poza murem i wszystkie razem spalili, a
niemało nieprzyjaciół, stanowiących ich obsadę, wybili. Gdy już nabrali animuszu
i zaczęli z muru miotać grad kamieni, zdarzy to się, że padł od nich wódz tego
zbrodniczego wojska, a w raz z nim wielu innych. Mało tego! Także ogień
rozniecony przez Persów zewnątrz przeciwko mieszkańcom i podsycany ogromną
liczbą pni oliwek i mnóstwem innych ściętych drzew [moc] świętego obrazu, który
stał się ich sprzymierzeńcem, na wrogów obróciła... Gdy bowiem Eulaliusz
rozpostarł podobiznę własnymi rękami z wierzchu muru i [obchodząc] miasto
przyszedł do tego miejsca, od razu zerwał się gwałtowny wicher i właśnie na
tych, co ogień ten rozpalili, skierował płomienie, które pełzały za nimi i
paliły ich, jak niegdyś Chaldejczyków.
18. Historia ta nie jest pozbawiona świadków i nie została przez nas wymyślona
po to, aby przyjemnie głaskała uszy słuchającego lub wprowadzała go w błąd.
Podają ją przecież trzej patriarchowie — Job z Aleksandrii, Chrystofor z
Ahtiochii i Bazyli z Jerozolimy. Że tam właśnie rzecz się ma, oni jasno
stwierdzili w liście do cesarza Teofila, który bezcześcił święte obrazy.
Rozwodząc się szeroko nad świętością i poszanowaniem świętych obrazów, nie
omieszkali także i o tym się wypowiedzieć. O tej sprawie może każdy tam
zaczerpnąć wiadomości, kto zechce zapoznać się z treścią tego długiego listu.
Tak samo, jeśli ktoś zechciał zadać sobie trud uważnego przeczytania „Historii
Kościoła" Ewagriusza, z pewnością dowiedział się, co autor pisze w czwartej
księdze o tym świętym obrazie.
19. Opowiada on także, że Chosroes —kierując się poza innymi pobudkami także
pragnieniem udowodnienia ponad wszelką wątpliwość, że rozpowszechnione wśród
chrześcijan mniemanie, jakoby miasto to było nie do zdobycia, jest z gruntu
fałszywe — użył takiego sposobu. W wyniku wydanego rozkazu i zatrudniania bardzo
wielu rąk swojego wojska zgromadził w krótkim czasie ogromną liczbę, a raczej
niezmierzone mnóstwo pali drzewnych, które powbijał dookoła miasta, tworząc
jakby dwa mury, a środek zasypał ziemią. Na tej podstawie zbudował naprzeciwko
miasta inny mur, który przewyższał mury Edessy i z tej nieco wyższej pozycji
zamierzał obrzucić pociskami jej mieszkańców. Edesseńczycy widząc, że naprzeciw
murów wynosi się jakby górę, i spodziewając się, że wrogowie wtargną do nich
idąc niby po równym terenie, czuli się wprawdzie bezradnymi, lecz czynili mimo
to wszystko, co było możliwe, dla swej obrony. Zaczęli więc kopać przed tym
dopiero co zbudowanym murem rów z tą myślą, że w razie gdyby udało im się
podpalić palisadę przed nasypem i zsunąć ziemię do wykopu, ten wielki mur, który
wyłonił się niby zjawa senna, oj razu by się zapadł i rozsypał. Kiedy ukończyli
wykop, podłożenie ognia pod pale nic im nie dało, ponieważ wskutek tego, że
ziemia wewnątrz była ubita, a pnie jeszcze zbyt świeże, płomień mogło rozniecić
poza tym drewnem tylko jakieś nowe paliwo. Przeto wynieśli ten święty obraz do
świeżo wykopanego rowu i poświęciwszy za jego pomocą wodę, pokropili nią ogień i
drewno, czym spowodowali, że płomień rozgorzał z całą siłą. Ponieważ moc Boża
dopomogła tym, którzy to uczynili dzięki swej wierze, woda stała się dla ognia
oliwą i roznieciła płomienie, które pochłonęły to, co było na ich drodze. Wtedy
król Persów poniechał zamiaru zdobycia miasta i dowiedziawszy się, skąd
mieszkańcy utrzymali pomoc, zawarł układ pokojowy i powrócił do swego kraju.
20. Lecz w niedługim czasie i on miał doświadczyć dobrodziejstwa tego świętego
obrazu, który teraz wspierał jego wrogów, a własnemu ludowi przynosił zgubę.
Otóż córkę jego opętał zły duch. Wprowadzona w stan nienaturalny ciągle wołała,
że jeśli nie nadejdzie z Edessy nie sporządzony ręką obraz, duch. który w
niej zamieszkał, nie opuści jej. Kiedy król to usłyszał i pomyślał o
wydarzeniach z czasu oblężenia (nie uszedł bowiem jego uwagi nagły przypływ
niezwykłej siły i odwagi u Edesseńczyków), natychmiast napisał do zwierzchnika
miasta, metropolity Eulaliusza i samych mieszkańców, aby jak najrychlej
przysłali mu święty i obdarzony wielką mocą wizerunek, dodając, że powodem tego
jest nieszczęsny los córki. Błagał na wszystko i zaklinał ich, aby nie odrzucali
jego prośby. Ci jednak wietrząc w tym właściwą postępowaniu Persów wiarołomność
i żywiąc obawę, że Pers pragnień podstępnie odebrać im to, co stanowi ich siłę,
nie chcieli dopuścić do wydania swojego opiekuna i dobroczyńcy ani też do
zerwania na podstawie takiego pretekstu układu pokojowego. Przeto powzięli mądry
i zbawienny dla siebie plan. Mianowicie sporządzili zupełnie jednakową co do
wielkości i możliwie najwierniej odmalowaną kopię nie malowanego obrazu,
starając się zachować jak największe podobieństwo do niego, i wysłali ją
proszącemu. Skoro wysłańcy niosący obraz weszli w granicę Persji, demon od razu
zaczął ustami córki królewskiej wykrzykiwać, że natychmiast wyjdzie i zmieni
swoje mieszkanie z powodu nadchodzącej mocy, lecz tylko pod warunkiem, że
przyzwany wizerunek oddali się z powrotem i nie przybliży się ani do pałacu
królewskiego, ani do miasta perskiego. Prosił przy tym króla i zaklinał na
wszystkie sposoby. Skoro król mu to przyrzekł i córka królewska po opuszczeniu
jej przez demona powróciła do zdrowia, Chosroes, czy to spełniając życzenie
demona i dotrzymując obietnicy, czy też może z obawy przed mocą przybywającego
wizerunku, ze względu na swoje podłe i występne postępowanie, nakazał przez
posłańców obraz ten zabrać z powrotem do miasta, z którego pochodził. Ofiarował
też od siebie dary tym, którzy go wysłali.
Pozostało zatem u Edesseńczyków to bezcenne dobro i skarb niewyczerpalny, ów
pierwotny i nie malowany obraz, zawsze przez nich czcią otaczany i w zamian
dający im ochronę. Gdy do tego miasta nad miastami (to jest Konstantynopola)
zewsząd zaczęło płynąć to, co najlepsze i najpiękniejsze— taka była widać wola
Boża, aby wśród zgromadzonych tam innych skarbów znalazł się również ten święty
obraz — Roman, który dzierżył ster cesarstwa rzymskiego, gorąco pragnął posiąść
go własnym staraniem i wzbogacić cesarskie miasto. Toteż wiele razy wyprawiał
poselstwa do Edessy, prosząc o przysłanie mu obrazu oraz listu
napisanego własną ręką Chrystusa i obiecując dać im coś w
zamian, mianowicie dwustu Saracenów i dwanaście tysięcy srebrnych monet. Ale
mieszkańcy Edessy oświadczyli, że nie idzie to dla nich z korzyścią, jeśli
wymienią opiekuna i stróża swojego miasta za srebro i śmiertelnych ludzi.
22. Gdy ten raz po raz ponawiał wobec nich swoją prośbę, ci za każdym razem ją
odrzucali. W końcu, w 6452 roku od stworzenia świata, emir Edessy wyprawił
poselstwo domagając się od cesarza, aby dał im na piśmie, opieczętowanym dla
pewności złotą pieczęcią, gwarancję, że wojsko rzymskie nigdy nie napadnie jako
wróg na cztery miasta, którymi były: Rochas (jest to nazwa Edessy w języku
barbarzyńców), Charę, Saratę i Samosatę, nie będzie
grabić ich pól ani ich mieszkańców uprowadzać do niewoli. Natomiast dwustu
saraceńskich współplemieńców winien mu odesłać wolnych, a przyobiecaną ilość
srebra zapłacić. Dopiero wtedy odda w zamian upragniony
obraz i list Chrystusa.
23. Cesarz tak bardzo pragnął posiąść takie dobro, że zgodził się na wszystkie
podane warunki. Wysłał przeto bogobojnego i bawiącego tam podówczas biskupa
Samosaty, Abrahama, aby odebrać święty obraz i list Boga naszego, Chrystusa.
Zarówno wysyłający jak i ten, któremu poruczono to zadanie, żywili obawę, aby
przy odbiorze nie przekazano zamiast nie malowanego i
prawdziwego obrazu, kopii sporządzonej onegdaj w czasie napadu perskiego.
Toteż dla wszelkiej pewności cesarz zabrał, na swoją prośbę, oba obrazy, jako
też trzeci, uczczony w kościele nestoriańskim i prawdopodobnie stanowiący dawno
sporządzoną kopię egzemplarza pierwotnego. Zatrzymano tylko ten właściwy
i prawdziwy, a dwa inne odesłano.
24. Ale to nastąpiło później. Tymczasem wśród wiernych Edessy powstał bunt i
miasto ogarnęło wielkie wzburzenie, gdyż nie chciało słyszeć o zabraniu im tego,
co było ze wszystkich posiadanych skarbów najcenniejsze i zapewniało im ochronę.
W końcu wódz Saracenów jednych nakłonił perswazją, wobec drugich zastosował
przymus, innych wreszcie zastraszył groźbą śmierci i doprowadził do tego, że mu
obraz wydano. Lecz w chwili, gdy wizerunek oraz list Chrystusa miały opuścić
Edessę, nagle, jakby z rozmysłu jakiegoś czy zrządzenia, zerwała się burza z
grzmotami, błyskawicami i ulewnym deszczem i znowu ci, którzy przedtem okazywali
swoje przywiązanie do tych przedmiotów, poczęli się burzyć, utrzymując, że to
Bóg w ten sposób, objawił, iż nie jest zgodne z Jego wolą zabranie stamtąd tych
najświętszych rzeczy. Gdy jednak wódz Saracenów, w którego ręku spoczywała
najwyższa władza, uznał, że należy trzymać się pierwotnej umowy i spełnić
obietnice, ten bezcenny wizerunek wraz z krótkim listem pisanym ręką Chrystusa
został zabrany z miasta i tutaj przeniesiony.
25. Zatem niosący te przedmioty ruszyli w drogę i dotarli do brzegów Eufratu. I
znów powstało nie mniejsze niż poprzednio wrzenie, gdyż Edesseńczycy twierdzili,
że jeśli nie będzie jakiegoś znaku od Boga, to oni, cokolwiek by się stało, nie
wydadzą rzeczy zapewniających im bezpieczeństwo. I oto tym niewiernym i kuszącym
Boga znak został dany. Mianowicie okręt, którym postanowili przeprawić się przez
Eufrat (a był jeszcze zakotwiczony przy brzegu po syryjskiej stronie), jak tylko
weszli do niego biskupi ze świętym obrazem i listem, a buntujący się nie zdołali
jeszcze tego uczynić z powodu wzburzonej wody, nagle bez wioślarzy, bez sternika
i w ogóle bez kogokolwiek holującego popłynął aż do przeciwległego brzegu,
kierowany tylko wolą Bożą. Zdarzenie to napełniło wszystkich, którzy byli obecni
i przyglądali się, zdumieniem i podziwem i skłoniło ich do tego, że chętnie
zgodzili się na wydanie tych przedmiotów.
26. Następnie niosący święte przedmioty przybyli do Samosaty. Byli to: biskup
Samosaty i [biskup] Edessy, pierwszy z kapłanów tego ostatniego i inni wielce
nabożni chrześcijanie, w liczbie których był także sługa emira o imieniu
przybranym od Rzymu. Kiedy na tym miejscu spędzili już kilka dni i zdarzyło się
tutaj niemało niezwykłych zjawisk, udali się w dalszą drogę. I znowu w czasie
podróży dokonało się za sprawą świętego obrazu i listu
Chrystusa wiele cudów. Ślepi bowiem niespodzianie odzyskiwali wzrok, chromi
stawali się sprawnymi, obłożnie chorzy od długiego czasu — skakali, cierpiący na
bezwład rąk powracali do zdrowia. Krótko mówiąc, każda choroba i dolegliwość
ustępowała, a uzdrowieni wielbili Boga i wysławiali Jego cuda.
27. Skoro już odbyli większą część drogi, doszli do klasztoru Świętej Bożej
Rodzicielki, noszącego miano klasztoru Euzebiusza i leżącego w prowincji zwanej
Optymacką. W kościele tego klasztoru złożono przy odpowiednich obrzędach
religijnych skrzynię zawierającą cudowny obraz. Wielu ludzi, którzy przybywali
tam ze szczerą wiarą, zostało uzdrowionych z trapiących ich chorób. Przybył
tutaj także pewien człowiek opętany przez demona. Zły duch posługując się nim
jako narzędziem wypowiadał jego ustami wiele pochwał odnoszących się do obrazu i
listu. Już bowiem w dawnych czasach tego rodzaju ludzie mówili do Pana:
'Wiemy o Tobie, kim jesteś, święty z Izraela'.
W końcu jakby w natchnieniu proroczym wypowiedział te słowa: 'Przyjmij,
Konstantynopolu, chwałę i radość, a ty, Konstantynie Porfirogeneto, cesarstwo
swoje. To rzekłszy człowiek ten został uzdrowiony i natychmiast uwolniony od
udręk demona. Wielu jest ludzi mogących poświadczyć te słowa. Kiedy bowiem
cesarz wysłał dla uczczenia i powitania tego upragnionego
przedmiotu pierwszych mężów w radzie i razem z nimi udała się także wielka
liczba żołnierzy ze straży przybocznej, zdarzyło się, że zarówno urzędnicy, jak
i patrycjusze wraz z pewnymi ludźmi niższej rangi słyszeli je i mogli to
potwierdzić. Ponieważ wypowiedź ta rychło się sprawdziła, słusznie można
postawić pytanie, skąd zły duch otrzymał dar proroczy. Nie wierzy się przecież,
żeby mieli go sami z siebie ci, co odeszli od chwały Bożej i działalność ich
związana jest z ciemnością, a nie światłością. Jest jednak rzeczą oczywistą, że
jak moc Boża niegdyś posłużyła się Balaamem jako narzędziem dla wypowiedzenia
proroctwa i w licznych innych przypadkach często także ludźmi niegodnymi,
najzupełniej zgodnie z mądrym i dobrze pomyślanym planem, tak samo i w tym
przypadku moc tkwiąca w świętym wizerunku użyła demona, aby przepowiedzieć to,
co wkrótce potem miało się spełnić. Skoro tymczasem wydarzenia te się ziściły,
nie od rzeczy było o nich wspomnieć. A teraz przechodzimy do dalszego
opowiadania.
28. W piętnastym dniu miesiąca sierpnia, kiedy cesarze zwyczajowo obchodzili
święto Wniebowzięcia Bogarodzicy zawsze Dziewicy w poświęconym jej kościele w
Blachernach, nadeszli tam wieczorem niosący te święte przedmioty i złożyli
skrzynię, zawierającą obraz i list, w górnym oratorium tej Bożej świątyni. Wtedy
zbliżyli się cesarze, powitali ją z zewnątrz w nabożnym uwielbieniu, po czym z
całym honorem, przy udziale straży przybocznej i z licznymi pochodniami wnieśli
ją na trójrzędową galerę cesarską i razem z nią podążyli do pałacu. Tutaj
złożono ją w kościele Bożym, który nosi nazwę Faros [płaszcz] — może z tej
przyczyny, że był ozdobiony z wielkim przepychem, jakby wspaniała szata.
Nazajutrz — a był to szesnasty dzień miesiąca — znowu powitali ją z czcią i w
nabożnym i pełnym uwielbienia skupieniu, po czym zabrali ją stamtąd kapłani i
synowie cesarscy (stary cesarz bowiem pozostał w domu z powodu niedomagania) i
schodząc do morza ze śpiewem psalmów i hymnów, i w powodzi światła umieścili ją
ponownie na galerze cesarskiej. Potem popłynęli wzdłuż obrzeża miasta, aby tą
podróżą morską niejako zapewnić grodowi ochronę, i przybyli do brzegu przy
zachodnim murze. Tutaj wysiedli z niej i podążając dalej pieszo synowie
cesarscy, wszyscy członkowie rady starszych, patriarcha z całym zgromadzeniem
Kościoła odprowadzili z odpowiednią eskortą jakby nową arkę, a raczej coś od
niej cenniejszego —skrzynię zawierającą najświętsze i czcigodne przedmioty.
Posuwali się po zewnętrznej stronie muru aż do Złotej Bramy, skąd następnie
skierowali się do miasta i przeszli przez jego środek wśród wzniosłych
psalmodii, hymnów i pieśni religijnych, w powodzi światła z pochodni i z
procesją całego ludu. Wierzyli, że w ten sposób gród zostanie uświęcony,
nabierze większej siły i po wsze czasy pozostanie wolny od niebezpieczeństw i
nie do zdobycia. Kiedy zaś pospólstwo korzystając z dni świątecznych zabiegało
się, aby się przyglądać, i ze wszystkich stron płynął jakby falami wielkimi i
gromadził się tłum, pewien człowiek ze sparaliżowanymi nogami, cierpiący na to
od dłuższego czasu, podniósł się podtrzymywany przez swoje sługi, aby zobaczyć
przechodzący obraz święty. A gdy go ujrzał, w jakiś cudowny sposób został
uzdrowiony. Przekonawszy się, że kostki stóp odzyskały siłę, pobiegł na własnych
nogach, ucałował skrzynię z obrazem i wielbił Boga opowiadając, jakiego cudu
doświadczył na sobie. Wszyscy obecni, którzy go widzieli i słyszeli jego słowa,
wysławiali Boga, który jest wszechmocny i w każdym przypadku może czynić
niezwykłe cuda.
29. Ile tam łez wylano z radości, ile było próśb o wstawiennictwo, modłów do
Boga i dziękczynienia ze strony wszystkich mieszkańców, gdy święty obraz i
czcigodny list przechodziły przez środek miasta, nie sposób tego słowami
wyrazić. Opis bowiem nie jest w stanie oddać tego, co widzą oczy. Łatwiej
jest przecież patrzeć na takie niezwykłe wydarzenia niż poznawać je z
opowiadania, które zwykle zawodzi w takich przypadkach. Skoro prowadzący pochód
doszli już do rynku przed Augusteum, zboczyli nieco w lewo z prostego kierunku i
przybyli do przesławnej świątyni Mądrości Bożej, gdzie złożyli czcigodny obraz i
list w najświętszym miejscu, na tronie przebłagania.
30. Tutaj, po oddaniu czci i spełnieniu aktu adoracji obrazu przez zgromadzenie
całego Kościoła, uczestnicy pochodu znów stamtąd wyszli z tym świętym
brzemieniem i przybyli do pałacu cesarskiego, gdzie na chwilę złożyli święty
obraz na tronie cesarskim, zwanym Chrysotriclinium, z którego zwykle podejmowane
są najważniejsze decyzje. Nie bez racji sądzili, że tron cesarski zostanie
uświęcony i wszyscy, którzy na nim zasiądą, będą odpowiednio obdarzeni
sprawiedliwością i dobrocią. Następnie zaczęto wznosić, podług zwyczaju, żarliwe
modły i po skończeniu ich z powrotem zabrano stąd święty obraz, który został
poświęcony i złożony we wspomnianej świątyni Faros, po prawej stronie
zwróconej ku wschodowi, jako dar wotywny ku chwale wiernych, dla obrony cesarzy
oraz bezpieczeństwa całego państwa i wspólnoty chrześcijańskiej.
31. O, święte Podobizno Podobizny Niezmiennego Ojca! Odbicie Odbicia Istoty
Ojca! Święty i czcigodny znaku pierwowzoru — Chrystusa, Boga naszego! Miej w
swej opiece (przemawiam do ciebie pełen wiary, jak do żywego) i strzeż tego,
który bogobojnie i łaskawie panuje nad nami, święci pamięć twojego przybycia z
wielką wspaniałością i dzięki twojej obecności wyniesiony został na tron dziada)
ojca. Miej w swojej pieczy jego potomków w następstwie pokoleń i strzeż ich
panowania po wsze czasy. Użycz państwu trwałego pokoju, a to miasto nad miastami
zachowaj niezdobytym i spraw, abyśmy spodobali się twojemu pierwowzorowi, Bogu
naszemu Chrystusowi, i zostali dopuszczeni do Jego
Królestwa w niebie, wielbiąc i wysławiając Go, ponieważ On godzien jest chwały i
czci po wszystkie wieki wieków. Amen.
Król Abgar, Monastyr Świętej
Katarzyny, Góra Synaj, 10
wiek,
Alain Dufourcq, wersja współczesna
Armeński król Abgar
z Edessy
trzymający mandylion.
Fresk z kaplicy kościoła Varaga
St. Gevorg
Oblicze, (c) Paul Badde
|